wtorek, 14 października 2014

O komunikacji miejskiej słów (gorzkich?) kilka.

W nawiązaniu do cyklu Wojtka dotyczącego transportu, podróżowania (niekoniecznie o przyjemnych aspektach), chciałabym dorzucić garść fraz odnośnie komunikacji miejskiej w naszej kochanej Łodzi. Na wstępie: jeśli uważasz, że MPK funkcjonuje prawidłowo, wyłącz proszę kartę z tym blogiem, lub wybierz sobie do poczytania inny tekst, bo w tym nie znajdziesz zbyt wielu ciepłych słów.

Otóż, jestem studentką Politechniki Łódzkiej, w dodatku mój tryb życia i pracy narzuca mi poruszanie się autobusami i tramwajami w obrębie właściwie całego miasta, a nawet przekraczanie jego granic. Zdarza mi się w trakcie jednego dnia pokonywać trasę: Stoki-Politechnika-Kurczaki-Bałuty-Widzew-Stoki, więc założyć możemy, że wiem o czym piszę.

Faktem jest, że dzięki bogatemu wyborowi wielu linii, jesteśmy w stanie dojechać tak naprawdę wszędzie (doliczyć należy maksymalnie kilkanaście minut na dojście od przystanku do miejsca docelowego). W zasadzie na tym kończy się lista zalet, bo nie oszukujmy się, ale czasy, kiedy to wystarczyło dawno się skończyły.

Niejednokrotnie słyszałam, że Łódź posiada najgorszą komunikację miejską w Polsce. Ja rozumiem, że remonty, przebudowy, ale (!) dlaczego poszczególne linie dzienne kursują maksymalnie co 10 minut?! Nie daj Boże, niech któryś nie przyjedzie (polecam szczególnie wtedy, gdy ma się kilka minut na przesiadkę na jedyny autobus do domu, jeżdżący co 25 minut - dobry humor i całe mnóstwo wolnego czasu gwarantowane). Kontynuując, nie rozumiem, jakim cudem tramwaj wyjeżdża z zajezdni już z kilkuminutowym opóźnieniem.

Kolejne utrapienie: bezdomni. Z całym szacunkiem, niewątpliwie, są to ludzie, którzy powinni otrzymać pomoc, jednak nie mam najmniejszej ochoty (i zakładam, że nie tylko ja) poruszać się z nimi jednym pojazdem, ze względu na szereg uniedogodnień, o których myślę, że wspominać nie muszę. Sytuacja z ostatnich dni: wsiadają kontrolerzy (o nich za chwilę), na ostatnim miejscu w wagonie śpi bezdomny, ledwo utrzymuje równowagę. Bilety są sprawdzane. Ci, którzy nie mogą go okazać dostają mandaty. Kontrolerzy wysiadają. Bezdomny beztrosko śpi i jedzie dalej. Dlaczego, mimo odpowiedniego zapisu w regulaminie nie poproszono go o opuszczenie tramwaju? Uwierzę, że motorniczy może nie zauważyć z osobna każdego, kto wsiada, tutaj jednak problem został pozostawiony i nierozwiązany.

Wracając do samych kontrolerów, przyznać muszę, że w ostatnich latach kultura wykonywanej przez nich pracy wzrosła, mam jednak wrażenie, że nie dość, że zatrudniani są przypadkowi ludzie, to jeszcze nie dba się o odpowiednie doszkolenie ich. Kolejna historia z życia wzięta: chcę kupić w sklepie bilet całodobowy. Niefortunnie, sprzedawczyni takowych nie posiada, biorę zatem kilka innych (tak się złożyło, że łączna ich wartość nieco przekroczyła cenę biletu, którego nie było). W pierwszym autobusie kasuję wszystkie razem. Podczas kontroli zaczynają się kłopoty. 'Nie można tak robić, że się sumuje bilety.' Akurat regulamin miałam okazję przeczytać kilka razy w życiu, więc doskonale wiem co można, a czego nie. Proszę więc o przytoczenie mi odpowiedniego paragrafu. Pan stwierdza, że jego odpowiedzialna funkcja nie obejmuje edukowania mojej skromnej osoby i wypisuje mandacik. Naturalnie, rację miałam, należność została anulowana, jednak kosztowało mnie to wycieczkę do siedziby spółki, na którą niekoniecznie miałam czas i ochotę. Pomijam wszelkie sytuacje, gdy osobie bez biletu zadaje się pytanie, czy ma przy sobie pieniądze, chociaż 20 zł (dosłownie, z tym też się spotkałam).

Do kolejnego worka mogę wrzucić też parę innych problemów, jak na przykład brak miejsc siedzących na przystankach, czy chociaż wiat (tu bardziej ZDiT odpowiada), kulturę użytkowników (na to wpływ można mieć tylko jako społeczeństwo, a to jest nieco upośledzone), czy na przykład beznadziejny plan przesiadkowy (linie będące przedłużeniem jakby innych przyjeżdżają przed tymi krótszymi, przez co stać trzeba na przystanku, gdzie zdarza się, że gwałt i kradzież to najlepsze, co może Cię spotkać; a może to kwestia punktu pierwszego, czyli opóźnień?).

Kończąc gorzkie żale, uważam że płacąc czterdzieści polskich złotówek (wdzięczna jestem losowi za legitymację, są tacy, którzy płacą za przyjemności dwa razy więcej) miesiąc w miesiąc od kilku lat, mam prawo wymagać. A nie oczekuję wiele. Zwracam uwagę na problemy, z którymi borykam się na co dzień. Stwierdzam także, że skoro użytkownicy są kontrolowani i rozliczani z posiadania ważnego biletu, być może spółka powinna być rozliczana z jakości świadczonych usług? Niech będzie to jakąś wskazówką dla dalszej polityki miasta, którego władze próbują ograniczyć do minimum ruch samochodów. Jestem pewna, że transport zbiorowy nie przekonuje kierowców do zmiany środka lokomocji (jest to jednak zupełnie oddzielny temat; może innym razem).

Uprzedzając: owszem, narzekam, jednak jest na co. I w związku z tym, gdy tylko pojawi się sposobność, przesiądę się do auta (mimo kilkakrotnie wyższych kosztów eksploatacji), a najlepiej to na własne nogi, gdyż w obecnej sytuacji przemieszczenie się gdziekolwiek traktuję jako przykrą konieczność.

MPK! Dziękuję ci za godziny spacerów, sesje wdychania świeżego powietrza na przystankach oraz czasu na kontemplacje, które mi zapewniasz. Oto owoc twoich działań.

Wojtek: Z tych właśnie powodów, przy pierwszej nadażającej się okazji, przesiadłem się do auta i na rower. Zwłaszcza teraz, gdy w Łodzi tyle się buduje, rower jest rozwiązaniem prawie idealnym. Jeżeli chodzi o samo MPK, do mnie na wieś dojeżdża jeden autobus na godzinę, więc nie zawsze da się wejść, ale i tak wielce oświeceni rządzący komunikacją miejską, nie podstawiają większych autobusów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze nie na temat i obraźliwe będą usuwane z całą stanowczością ;)