niedziela, 31 sierpnia 2014

Kilka przemyśleń po piwnej mili.

Ostatniego dnia sierpnia, brałem udział w biegu "Piwna Mila", organizowanym przez Piwotekę Narodową, na woonerfie 6 sierpnia w Łodzi. Niestety, mimo usilnych starań, odpadłem w kwalifikacjach, zabrakło mi 15 sekund, jednak mam kilka przemyśleń dotyczących samej imprezy. Jednak najpierw krótkie omówienie zasad.

Kwalifikacje odbywały się w grupach pięcioosobowych, biegało się pętle 4x400m, i co pętle trzeba było wypić piwo 200ml, czyli na całe kwalifikacje wypadło 4x200ml. Biegi finałowe to były 3x400m i 1x800m, oraz 4x300ml,

1. Świetny pomysł.

Pomysł na bieg przerywany piciem piwa nie jest nowy, jednak był to pierwszy tego typu bieg w Łodzi. Świetne było zmniejszenie ilości piwa, bowiem w oryginalnych piwnych milach piło się 0,5l piwa, a w trakcie biegu wypicie nawet tego 0,2l nie jest proste. Kilka biegaczy bardzo dużo zyskiwało dzięki szybkiemu piciu, ale byli też tacy którzy bardzo dużo tracili na piciu. Format imprezy pozwalał wystartować nie tylko zawodnikom, którzy biegają regularnie, ale też ludziom którzy z bieganiem nie mają wiele wspólnego.

2. Organizacja szwankowała.

Niestety było widać że jest to pierwszy tego typu bieg, organizacyjnie rzecz biorąc, było umiarkowanie, żeby nie powiedzieć że średnio. Moje zarzuty są takie, że była bardzo kiepska promocja tej imprezy, tj. chyba tylko fb i informacja w pubie. Można było się postarać o plakaty, czy inne metody promocji.
Bardzo rażącym błędem organizatorów były przerwy między grupami kwalifikacyjnymi. Przerwy wynikały z potrzeby uzupełnienia piwa na stolikach dla zawodników, jednak uzupełnianie piwa zajmowało często wiecej czasu niz sam bieg! W części finałowej, piwo lano w trakcie wcześniejszego biegu i odstawiano na oddzielny stolik, co pozwoliło przeprowadzić biegi finałowe dużo sprawniej.
Fatalne nagłośnienie, sprawiało że tylko część ludzi zebranych na woonerfie wiedziała co się w danym momencie dzieje. Jeżeli byłyby dwa głośniki w różnych miejscach, było by dużo lepiej.

3. Ludzie chcą się bawić.

Bieg miał mieć formę zabawy, jednak wszyscy zawodnicy potraktowali zawody bardzo serio, dzięki czemu widzowie mogli oglądać ciekawy sportowy spektakl. Dużym plusem było zachowanie publiczności, która dopingowała wszystkich zawodników. Po biegach, każdy zawodnik dostał darmowe piwo, co było dobrą okazją żeby porozmawiać z innymi na temat biegu, ale nie tylko. Wśród zawodników i widzów było widać ze ludziom brakuje imprez gdzie można ze soba rywalizować, ale z przymróżeniem oka.

4. Wywalić wszystkie auta z woonerfu.

Władze miasta koniecznie chcą zrobić ulicę 6 sierpnia, główną ulicą dojazdową do dworca Łódź Fabryczna. Zupełnie nierozumiem tego głupiego uporu, jednak proponuję żeby cały ruch kołowy został wypędzony z woonerfu, a wjeżdżać mogły by tylko karetki, policja i straż. O ile w trakcie biegów ulica była zamknięta, to już po ostatnim biegu finałowym ulica została otworzona, efektem tego były auta które wjeżdżały między ludzi w trakcie ogłaszania wyników, czy wręczania nagród. Podwórzec powinien być całkowicie wyłączony z ruchu, oraz powinny znikąć auta sprzed "Anatewki", bo trochę przeszkadzał ten Mercedes AMG, który stał przy samym pasie do biegania.

Myślę że po tym biegu właściciele "Piwoteki Narodowej" rozwiną piwną milę, o więcej biegów, w różnych momentach sezonu (np. na otwarcie sezonu w czerwcu i na zamknięcie na przełomie sierpnia/września). Błędy organizacyjne, które były, na pewno zostaną naprawione w kolejnych edycjach, a mimo kilku rażących błędów, cała impreza była bardzo profesjonalna i spełniła oczekiwania ludzi którzy przybyli na woonerf tego dnia.

W przyszłym roku też wezmę udział ;)

czwartek, 28 sierpnia 2014

Zabaw Gimpem ciąg dalszy.

Przy powstawaniu materiału nie ucierpiały żadne Gimpy ;)

1. Pierwsze próby rysunkowych obrazków, "Diaboł"

2. Pomysł na profilowe na fb, "Twarzoczacha"


 3. Pierwsza zabawa Inkscapem, "Łajba"

3. Szkic nowego logo bloga


4. Logo Łodzi, jeszcze do dokończenia

5. Twarz na podstawie prawdziwego zdjęcia.


6. Twarz na podstawie prawdziwego zdjęcia, "Autoportret 2"

Dziękuję za przejrzenie mojej galerii, jeżeli się spodoba to może wrzucę coś jeszcze ;)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Takie tam zabawy gimpem ;)

Zdjęcia wykonano nad jeziorem Przykona, dnia 24.08.2014.

Aberracja chromatyczna, "Widoczek":

Cross processing, "Kitowcy":

Wszystkiego po trochu, "Kiciarz":

Zdjęcia wykonane przez Jo.
Zdjecia przerobione przez Wu.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Przykona - spot dla deskarzy z brakiem czasu

Sezon windsurfingowy wchodzi w swój najlepszy okres. Już teraz wiatr staje się coraz mocniejszy i stabilniejszy, każdy, kto chce pośmigać na desce, czeka na jesień. Już teraz udało mi się trafić na warunki wymarzone do surfowania w ślizgu. A ponieważ nie każdy może sobie pozwolić na kilkudniowy wyjazd, chciałbym przedstawić spot Przykona.

Położenie.

Zbiornik leży na współrzędnych: 52.003724N, 18.662238E, tuż przy granicy województwa łódzkiego i wielkopolskiego, przy drodze krajowej 72. Jezioro leży około 10km od Uniejowa, oraz około 20km od zbiornika Jeziorsko.


Plaże.

Najciekawsze miejsca do rozbicia obozu i startu deskami to plaże wzdłuż południowego brzegu, jednak dojazd do tych miejsc łączy się z złamaniem zakazu wjazdu. Z doświadczenia wiem ze policja raczej nie robi problemów ludziom na deskach. Jeżeli opcja z wjazdem na zakaz jest zbyt hardcorowa, to polecam wschodni brzeg jeziora, zazwyczaj nie ma tam plaż, tylko trawa, co ma dodatkowy plus dla tych którzy nie lubią mieć zapiaszczonego sprzętu. Minusem wschodniego brzegu jest bardzo kiepska polna droga, która może stanowić spore wyzwanie dla samochodów z niskim zawieszeniem.


Wiatr. 

Najlepsze warunki wiatrowe panują kiedy wieje z kierunków S i W. Wiatry południowe i zachodnie gwarantują silny wiatr, oraz dużą stabilność. Wynika to z okolicznej budowy terenu, tj. od strony południowej oraz zachodniej jest dużo płaskich pól na których powietrze ma szansę się rozpędzić. Największą stabilność gwarantuje wiatr z zachodu, wynika to z braku przeszkód zaburzających przebieg powietrza. Wiatr zachodni ma to do siebie to że tylko na połowie jeziora wieje, natomiast druga połowa jest skutecznie zasłonięta przez wyspę. Najgorsze kierunki wiatru to NW i E. Wiatr z kierunku północno-zachodniego jest praktycznie całkowicie tłumiony przez wyspę, natomiast wiatr ze wschodu jest mocno zaburzony przez las, który znajduje się około 50m od brzegu.

Atrakcje dla niepływających.

Jeżeli zdarzy się nam zabrać znajomych, którzy niekoniecznie pływają na windsurfingu, nad samym jeziorem jest kilka sposobów na nudę. Po pierwsze, las, znajduje sie tylko kilka kroków od jeziora, a jest na pewno świetną opcją dla lubiących spacerować, lub jeździć na rowerze. Drugą opcją jest wypożyczalnia sprzętu wodnego, w południowo-wschodnim rogu jeziora jest kilka firm, które wypożyczają rowery wodne, czy wiosłówki. Nad jeziorem nie ma problemu z paleniem grilla, a nawet są miejsca gdzie można rozpalić ognisko, co może stanowić rozrywkę dla ludzi na lądzie. Po skończonym pływaniu można się wybrac do uniejowa na basen, w celu rozgrzania się na saunach, czy wymoczenia się w solance.

Zbiornik wodny Przykona jest ciekawym miejscem dla deskarzy z centrum polski. Miejsce to stanowi świetną alternatywę dla Sulejowa, Jeżiorska, czy Włocławka, dojazd z centrum Łodzi zajmuje około 1,5h, co pozwala na wyjechanie i powrót tego samego dnia. Na tym jeziorze często można spotkać kilku, czy kilkunastu deskarzy, co pozwala na wymianę doświadczeń podczas przerwy w pływaniu. Jeżeli wybierasz się na termy do uniejowa, dobrym pomysłem jest zapakowanie sprzętu do samochodu i w międzyczasie wyskok nad jezioro.

Mam nadzieję że zacheciłem Was do odwiedzenia tego spotu, a jeżeli byliście to zapraszam do podzielenia się wrażeniami.

sobota, 23 sierpnia 2014

Show - nieznany, a jednak ciekawy

Przeglądając youtuba, znalazłem przez przypadek polski film z 2003 roku. Film "Show", patrząc po obsadzie (Pazura, Bohosiewicz, Stuhr), czy osobie reżysera (Ślesicki), film powinien być typową polską komedią z tamtych czasów. Powinien, jednak znakomita obsada, razem z reżyserem, zaserwowali nam świetny thriller. Dla tych którzy nie widzieli wrzucam link na yt.

Filmweb podaje ocenę 6,3, jednak czytając komentarze, można dojść do wniosku że jest to ocena zaniżona. Osobiście dałbym tej produkcji mocne 8. Sam w sobie, film jest dosyć mało znaną produkcją, która odstaje od ówczesnego mainstreamu, wtedy były czasy kiedy dobre polskie komedia mafijne odchodziły powoli do przeszłości, a reżyserzy zaczęli kręcić komedyjki romantyczne.

"Show" jest filmem który zaczyna się bardzo nudno, wręcz odstraszajaco, widz nie wie co sie dzieje, oraz po co to się dzieje, reżyser obrzucił nas kilkoma wątkami. Jednak już po kilku minutach wszystkie wątki się łączą w jeden. Główny wątek filmu to wydarzenia na planie reality show typu "Big Brother", wątek ten jest świetnym miejscem do podrzucenia kilku żartów, oraz wykorzystania świetnej gry ciałem, w wykonianu Cezarego Pazury, jednak z każdą minutą film robi się coraz mroczniejszy. Pod koniec filmu, widz zastanawia się czy to nadal ten film który zaczynaliśmy ogladać, obraz robi się ponury, bohaterowie nie dowcipkują, są wręcz nad wyraz poważni. Na sam koniec akcja się załamuje i wszystko wraca do kolorów komedii. Takie zabiegi, sprawiają że widz nie ma ochoty na odrywanie się od ekranu.

Twórcom "Show" udało się stworzyć thriller, dzięki zastosowaniu ujęć, które pozwalają poczuć grozę wydarzeń, oraz muzyki która podkreśla wydarzenia na ekranie. Jednak największy plus dla filmu, należy się za rolę Czarka Pazury. Aktor ten przyzwyczaił nas do świetnego aktorstwa, głównie komediowego, jednak w tym filmie, kiedy trzeba to potrafi być bardzo poważny, co w przypadku tego aktora jest trudne do wyobrażenia.

Film ten ma jednak pewne swoje mankamenty, głównym problemem jest Piotr Zelt, który w każdym filmie jest tak samo sztywny. Dodatkowo, w momencie w którym widz chce jeszcze oglądać dobre kino zakrawające o kryminał, obraz wraca do komediowej odsłony. W filmie występuje pełno dziur logicznych, co sprawia że koniec filmu jest bardziej niespodziewany.

Film "Show" jest warty obejrzenia przez każdego kto lubi filmy nie tylko do pośmiania, warto przedrzeć się przez kilkanaście pierwszych minut, bo po nich dostajemy świetnie skrojąną historię, która miejscami jest nielogiczna, jednak rozwija się w bardzo konkretny i ciekawy sposób.

środa, 20 sierpnia 2014

Wojna rowerowo-samochodowa

Jako szczęśliwy użytkownik zarówno rowerów jak i samochodów, mam nieprzyjemność obserwacji wojny rowerowo-samochodowej. Te dwa typy pojazdów mają swoje wady i zalety, jednak obserwuję że użytkownicy przeciwstawnych pojazdów próbują utrudnić korzystanie z zalet tym drugim. Artykuł ten jest na temat kilku metod walki w tym konfilkcie.

1. Rowerzyści jadą obok ścieżki rowerowej.

Notorycznie można zaobserwować jak jeden, czy dwóch rowerzystów jadą drogą dla samochodów, zamiast jechać na ścieżce rowerowej, która biegnie tuż obok. Efektem takiego zachowania jest blokowanie ruchu samochodowego, co w efekcie prowadzi do niebezpieczeństwa, głównie dla takiego rowerzysty. Ta metoda zatruwania życia jest bardzo skuteczna, kierowcy są mocno zdenerwowani, a wielkość zdenerwowania jest wprost proporcjonalna do wielkości auta.

2. Zajeżdżanie drogi.

Bardzo częstą taktyką kierowców jest zajeżdżanie drogi, lub niby "przypadkowe" otwieranie drzwi na pełną szerokość. Scenariusz zazwyczaj jest taki sam, rowerzysta próbuje się przedostać pod światła, a w tym czasie "uczynny" kierowca zajeżdża mu drogę. Efekty takiego działania, dla rowerzystów mogą być niebezpieczne, w grę wchodzą nawet połamania, natomiast kierowca ryzykuje nową rysą na lakierze.

3. Masa krytyczna.

A teraz pora na terrorystów na rowerach, proszę państwa, oto "masa krytyczna". Założenia masy krytycznej były jak najbardziej słuszne, jednak czasy się zmieniły, a masa została. W każdy ostatni piątek miesiąca terroryści z masy blokują centra miast, zazwyczaj w porze w której część ludzi wyjeżdża z miasta na działkę,, a część jedzie na imprezy w centrum. Z doświadczenia wiem, że masa niewiele pomaga, natomiast skutecznie zatruwa życie kierowcom.

4. Mijanie w małej odległości.

Kolejna metoda walki z rowerzystami, to mijanie w bardzo małej odległości. Niejednokrotnie zdarzyło mi się że zostalem szturchnięty lusterkiem samochodu, który mijał mnie w zbyt małej ogległości. Jest to bardzo niebezpiecznie zdarzenie, głównie dla rowerzystów, jednak kierowcy uwielbiają taką zagrywkę.

W niniejszym artykule przedstawiłem po dwa główne przypadki zachowań, które sprawiają że jadąc drogami publicznymi, można się poczuć jakby uczestniczyło się w jakiejś wojnie. Jakie metody walki z innymi użytkownikami dróg wy zaobserwowaliście? Jakie jest wasze zdanie na temat wojny rowerowo-samochodowej?

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Эх, Россия. Kinematografia.

Od pewnego czasu wszędzie jest pełno rosji. O ile rosyjskie zapędy militarne,
są niebezpieczne, to rosyjska kultura jest wyjątkowa, dlatego chciałbym wam opowiedzieć na temat kilku przypadłości rosysjkiej kinematografii. W celu lepszego zrozumienia tematu, proponuję się zapoznać z kilkoma filmami, oto lista polecanych:
"Bikiniarze"
"Admirał"
"Cyrulik syberyjski"
"S.S.D."
"Spaleni słońcem"


Historia miłosna.


Rosjanie uwielbiają historie miłosne, dlatego w każdym filmie osią wydarzeń zostaje miłość głównych bohaterów. Nasi sąsiedzi ze wschodu opanowali temat do tego stopnia, ze nawet horror są w stanie osadzić w wątku miłosnym. W niektórych filmach wątek ten jest maglowany aż do znudzenia, ale w większości jest osadzony na tyle delikatnie, że jest to jeden z wątków które nadają dodatkowych barw filmom. Miłość po rosyjsku, różni się od miłości zachodniej, miłość w rosyjskich filmach zawsze jest skomplikowana i często dochodzi do mezaliansu. Natomiast miłość zachodnia jest często "różowa", po rosyjsku jest trudno i bez "miłosnych pierdów".


Połączenie patosu z kiczem.

W rosyjskich filmach, często jest mowa o czasach sowieckich, czy carskich. Zazwyczaj świat pokazany jest tam bardzo poważnie i z wieloma detalami, jednak zbyt duża ilość powagi sprawia, że filmy te podchodzą pod subtelny kicz. W wielu scenach sytuacje są tak mocno podkoloryzowane że można uznać je za definicje kiczu, jednak filmy epatujące kiczem, w tak wyszukany sposób, są tym bardziej ciekawe. Połaczenie patosu z kiczem sprawia że rosyjskie filmy, ogladane pierwszy raz są kapitalne, ale oglądane po raz kolejny męczą.


Piękne ujęcia.

Rosyjscy filmowcy są perfekcjonistami. Każda scena w filmie musi być perfekcyjnie nakręcona, efektem czego jest obrzucanie widza pięknymi widokami. Rosja jako kraj to już nie jest europa, ale jeszcze nie azja, dla ludzi z innych krajów, obrazy rosyjskich krajobrazów i miast są piękne i egzotyczne. Po prawdzie widoki, są jednym z głównych powodów dla których warto obejrzeć filmy rosyjskie filmy.


Muzyka.

Lubisz muzykę z "Gwiezdynch wojen"? Rosyjska muzyka filmowa spodoba się tobie na pewno. W rosyjskiej kinematografii muzyka odgrywa tak samą ważną rolę jak piękne widoki, efektem tego jest cała paleta barw muzycznych. W rosyjskich filmach można spotkać zarówno operę, jak i muzykę nowoczesną, rosjanie nie boją się eksperymentowac z klasykami rocka i jazzu, jak i pokazywać swoją muzykę, często można spotkać w tych produkcjach gitarę i bałałajkę, ale także całe orkiestry. Ścieżki dźwiękowe w rosyjskich filmach należą do najbardziej różnorodnych, co pozwala na lepsze podkreślenie filmu.


Jeżeli chcecie poznać kino zupełnie różne od tego które jest reprezentowane przez "kulturę zachodu". kino rosyjskie jest dla was. Rosyjska kinematografia jest bardzo różnorodna i często niedoceniana. Swoją przygodę z rosyjskim filmem polecam rozpocząć od filmów które podałem na początku artykułu. No i mój top rosyjskiego filmu:
Najlepszy reżyser: Nikita Michałkow
Najlepszy aktor: Oleg Menshikov
Najlepsza aktorka: Evgeniya Khirivskaya

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Szybka recenzja knajpy "Jaffa - hummus & the other stories"

Drugiego dnia sierpnia w Łodzi otworzyła się knajpa "Jaffa". Miałem okazję odwiedzić to miejsce już w dzień po otwarciu, a o tym co tam przeżyłem artykuł ten wam opowie ;)

1. Położenie

Knajpka znajduje się pod adresem Piotrkowska 67 w podwórku, które dzieli razem z pizzerią "The Mexican", oraz "Presto". Podwórko to mimo że jest ciasne, ma swój urok, w postaci winogron, które rosną na linkach wzdłuż całego podwórka. Przed lokalem znajdują się leżaki i stoliki, które podczas dobrej pogody, razem z winoroślami, sprawiają że można poczuć klimat krajów śródziemnomorskich.

2. Wystrój

Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem to miejsce, stoliki i krzesła były zbite z płyt trudnych początków, dlatego liczę że w niedalekiej przyszłości, knajpa dorobi się porządnego wyposażenia. W odróżnieniu do części dla klientów, bar i to co za nim, są wykończone na pewno na gotowo. Za barem na pewno rzucają się w oczy płytki, o ciekawych wzorach w kolorystyce niebiesko-czarnej.

3. Obsługa

Obsługa tego miejsca niestety dopiero uczy się jak postępować z klientem. Efekt tego jest taki, że pomimo szczerych chęci i starań momentami widać pewien rodzaj zagubienia. Da się zauważyć, że para podająca gościom, wie dużo na temat potraw serwowanych w tej restauracji. Ogromny plus za bycie miłym i wiedzę o tym co jest podawane, niestety do doszlifowania sama rozmowa z konsumentem.

4. Menu

Jak nazwa restauracji sugeruje, większość menu zajmuje hummus w różnych odmianach. Osobiście próbowałem pieczonych bakłażanów z orzechami i papryką, oraz kulek owczego sera z ziołami (niestety nazwy dokładnie nie pamiętam). Do obu potraw podano dwa rodzaje żydowskiego chleba. Muszę przyznać że porcje wydawały się niezbyt wielkie, ale były bardzo sycące, oraz bardzo smaczne. Ser doskonale komponował się z oboma rodzajami pieczywa, natomiast bakłażany świetnie pasowały do piwa (w moim przypadku American Waizen). Wybór alkoholi, póki co jest skromny, ale bardzo miła pani z obsługi doradziła co wybrać i muszę stwierdzić, że były to bardzo trafione rady.

5. Podsumowanie

Knajpa "Jaffa - hummus & the other stories" jest kolejnym ciekawym punktem na kulinarnej mapie Łodzi. Jestem w stu procentach pewien, że zawitam tam jeszcze nie raz, gdyż kilka pozycji w menu mnie zainteresowało, więc na pewno będę starał się je spróbować. Niestety, na początku działalności rażą w oczy meble zbite z płyty OSB, oraz obsługa bez doświadczenia, ale jak mówi porzekadło: "pierwsze śliwki robaczywki". Polecam każdemu kto chce spróbować czegoś nowego.

Dla chcących wiedzieć więcej polecam: https://www.facebook.com/jaffalodz

Okiem Jo: Co do wystroju. Osobiście same meble z płyt OSB mnie nie przeraziły, żałuję natomiast, że jak na knajpę z kuchnią żydowską mało tam... żydowskości? Szkoda, że wnętrze przypomina kilka innych wnętrz z nowopowstałych lokali (swoją drogą o zupełnie odmiennym nastawieniu), co jest zupełnie niepotrzebne, tym bardziej, że mamy do czynienia z tak bogatą kulturą, z której można czerpać wiele inspiracji. Niemniej przestrzeń jest jasna i przyjemna, dodatkowo ergonomiczna, a być może ja niepotrzebnie się czepiam, zwłaszcza, że to początki.
Dodatkowym atutem było dla mnie samo podanie jedzenia. Na drewnianej tacy, w metalowych miskach (w tym i sztućce). Elegancko i oryginalnie, z gałązką pachnącego rozmarynu, polecam każdemu.
Sama obsługa mnie absolutnie urzekła. Podpisuję się całkowicie pod zdaniem Wojtka na ten temat - grzecznie, miło, z uśmiechem i lekkim stresem: 'czy wrócą do nas, albo powiedzą innym?'. Oby tylko w miarę upływu czasu nie stracili oni na zapale i chęci zrobienia dobrego wrażenia, jak to robią do tej pory, bo dzięki temu mogą przyciągnąć wielu chętnych spróbowania czegoś innego.
Droga Załogo 'Jaffa', mam nadzieję, że do zobaczenia w niedalekiej przyszłości, ciekawa jestem, co wtedy nam zgotujecie :D

niedziela, 3 sierpnia 2014

Mazury okiem amatora mocnych wrażeń

Uznając swój debiut na Mazurach jako doskonałą okazję do pierwszego tekstu tutaj, z przyjemnością chciałabym przekazać słów kilka odnośnie swoich odczuć z wyjazdem tym związanych. Przede wszystkim, zawsze myślałam 'pff, Mazury... kawałek wody z pseudoplażą i niedosyt, bo tuż obok morze, gdzie wszystkiego więcej'. Jak bardzo się myliłam, przekonałam się bardzo szybko.

To, że mój pobyt zaplanowany jest z dokładnością co do minuty niby wiedziałam, jednak gdzieś tam w głębi serca nie do końca w to wierzyłam. Okazuje się jednak, że przez mnogość zajęć przeplatanych z wycieczkami wszelkiego rodzaju dosłownie nie jestem w stanie chronologicznie opowiedzieć co robiłam przez kilka dni.

Mazury to miejsce, gdzie odnajdą się na pewno wszyscy ci, którzy preferują aktywne wykorzystanie czasu, a ich dewizą jest że 'odpoczywać będą po wakacjach'. Właściwie tuż po przebudzeniu maraton rozpoczyna pływanie w jeziorze, a potem: do wyboru, do koloru!
Łódka, deska? - Nie problem. Dodatkowych wrażeń dostarczał fakt, że na przykład wiosła, to nie wiosła a pagaje, żeby rozwinąć foka, trzeba ciągnąć za szota, okno na dziobie to forluk, a pod pokładem są jaskółki, które niekoniecznie latają - dosłownie WSZYSTKO ma tutaj swoją nazwę, nie sposób spamiętać ich za pierwszym razem. Jakby tego było mało, nieznajomość możliwości łódki jak i sternika (wybacz :D) wzbudzała w trakcie przechyłów lęk o cały dobytek pływający razem z nami, bo przecież na niej mieszkaliśmy. O samej desce powiedzieć mogę póki co niewiele, gdyż po prostu udało mi się na niej ustać i postawić żagiel, co też było wyczynem dla małego żeglarza, jak i wydarzeniem zachęcającym do dalszej nauki w przyszłości.
Nurkowanie? - Biegnę załatwić sprzęt. Ileż to życia jest w tym jeziorze! Okoń tu, okoń tam, skubańce gromadzą się pod łódkami, a dzięki połączeniu zielonkawości wody z czerwienią kadłuba daje to naprawdę malowniczy widok. Nie mogę odżałować braku aparatu wodoodpornego.
Rowery? - do wyboru crossowy i miejski. Trasy od kilku, do ponad 100 km. Przyjemność z samej jazdy dopełniał zawsze cel podróży, którym w moim przypadku był na przykład port w Giżycku, czy koncert, który gdzieś także się przewinął, na którym udało się być. Bezpiecznie ze względu na obecność ścieżek rowerowych, kulturalnie dzięki innym korzystającym.

Mazury to także zbiór miejsc, które warto zobaczyć pod względem typowo turystycznym. Obok bunkrów, twierdz czy pałaców (szkoda, że zaniedbanych, jednak nie wszystko na raz) spotkamy tu także takie perełki jak jeden z nielicznych w całej Europie obrotowy most. Dla zainteresowanych godną polecenia jest panorama Giżycka widoczna z Wieży Ciśnień, która to w ciekawy sposób załamuje się pomiędzy architekturą modernistyczną, a tradycyjną z czerwonymi dachówkami. W przyszłości muszę jeszcze podbić koniecznie Wilczy Szaniec, na który to zwyczajnie zabrakło czasu.


Kiedy już dzień dobiegał końca, w bazie rozpościerał się wszędobylski zapach grillowanych lub wędzonych potraw. Raj dla mięsożerców! Dopełnieniem był radosny klimat co wieczornej biesiady przy gitarze (i nie tylko!) - nie znającemu tekstów piosenek pozostało beztroskie potrząsanie grzechotkami, lub szybkie odszukiwanie tekstów w przygotowanych śpiewnikach. Dzięki rodzinnej atmosferze, czułam się jak u siebie.

Dzień kończyła wędrówka na łódkę, wiernie czekającą, kołyszącą niczym kołyska i niezliczona ilość widocznych gwiazd, w tym i spadających. Nawiasem polecam po przespanej nocy wyjść na ląd (który nie buja) i zamknąć na chwilę oczy - błędnik wariuje.

Podsumowując, zdaję sobie sprawę, że mimo iż starałam się, część opowieści pominęłam (bo przecież odwiedziliśmy jeszcze Sztynort, a główną atrakcją dzieciaków z bazy było pływanie motorówką i ratowanie 'człowieka za burtą'). Zdecydowanie uważam, że Mazury, to miejsce, do którego spokojnie mogę wracać jeszcze przez co najmniej kilka najbliższych sezonów, bez obaw o nudę, gdzie będę mogła rozwijać nabyte teraz umiejętności i nowe zainteresowania, czy z czasem spróbować także czegoś nowego. A i zakątków do odwiedzenia jeszcze całkiem sporo!

Kilka przemyśleń po wyjeżdzie na Mazury

W połowie lipca wyjechałem na mazury. Tradycyjnie już, moją bazą wypadową, była baza klubu żeglarskiego politechniki łódzkiej nad jeziorem Dargin. Podczas trzech tygodni spędzonych w krainie jezior mazurskich miałem kilka przemyśleń, które chciałbym wam zaprezentować.

1. W tym roku był mniejszy ruch na jeziorach.

O ile nie mam danych statystycznych, to na oko mogę śmiało powiedzieć że w tym roku po jeziorach pływa dużo mniej łódek! Nie wiem z czego to wynika, ale podejrzewam że ludziom mazury się znudziły i szukają nowych przygód na innych jeziorach. Oczywiście powodem spadku liczby łódek na jeziorach, może być pogoda, gdyż podczas mojego pobytu przez trzy tygodnie była temperatura oscylująca w okolicach 30C i bardzo mało wiatru. Z punktu widzenia żeglarskiego mniejsza ilośc łódek oznacza większą ilość miejsc postojowych w portach i przyjemniejszą żeglugę.

2. Mazury inwestują w rowery.

Wiele miast i miasteczek jest połączonych ze sobą ścieżkami rowerowymi, oraz pojawia się coraz bardziej rozbudowana infrastruktura rowerowa i specjalne ścieżki turystyczne. Nadal brakuje ścieżek rowerowych na najciekawszych i najdłuższych trasach rowerowych, ale z roku na rok sieć dróg rowerowych jest rozwijana. Efektem tego rozwoju jest coraz częstszy widok roweru na pokładach łódek, a samochody jadące w kierunku jezior, zazwyczaj mają na dachu załadowane rowery. Podczas mojego pobytu, w Giżycku, były organizowane dni rowerowe. Imprezy tego typu i rozwój infrastruktury oznacza że mazury dostrzegły potencjał w turystyce rowerowej. I tak ma być!

3. Rozwijają się nawet małe wsie.

Podczas kilku wycieczek rowerowych miałem okazję zobaczyć jak rozwijają się nawet małe wsie. Jako przykład mogę podać Pierkunowo, wieś w zasadzie na końcu świata, ale dzięki sporemu ruchowi turystycznemu i atrakcyjnemu położeniu, cała wieś się rozwija. Pani Marysia, po wielu latach pracy wykupiła sklepik wiejski, w centrum wsi otworzono całkiem niezłą restaurację z widokiem na jezioro, czy są budowane kolejne osiedla nad jeziorem, w których są wynajmowane domki dla turystów. W innych wsiach powstają hodowle drobiu, czy szkutnie. Efektem takich działań jest silna poprawa standardów życia ludzi we wsiach, które przez lata była zapomniane.

4. Barki.

Żeglarstwo dla wielu ludzi to wiedza tajemna, dlatego żeby jeszcze bardziej udostępnić jeziora dla turystów, coraz więcej firm ma w swojej ofercie barki. Ze strony mieszkalnej, barki są dużo wygodniejsze niż jachty żaglowe, z punktu widzenia obsługi i żeglugi nie ma żadnego porównania, gdyż barkę jest w stanie poprowadzić każdy. Efektem takiego nagromadzenia zalet jest caraz większa ilość barek na jeziorach. Czy to dobrze? To trudno określić, na pewno jest to trend warty obserwacji.

Jak widać Kraina Wielkich Jezior Mazurskich rozwija się nie tylko żeglarsko. Cały rejona ma spójną wizję przyszłości, gdzie sporty wodne to tylko część z całej palety sportów i możliwości. Obserwując rozwój mazur już niedługo nie będziemy proponować "Dawaj na mazury pożeglować", ale też "Dawaj na mazury na rowery", czy choćby "Dawaj na mazury spróbować czegoś nowego". Rejon odpowiada na znudzenie żeglarzy, którzy przyjeżdżają tutaj po kilkanaście lat z rzędu. Zostaje nam tylko trzymanie kciuków za dalszy rozwój mazur ;)